sobota, 8 grudnia 2012

"Miłość to choroba" - Rozdział 1

     Tak jak obiecałam - piszę również opowiadanie "nie yaoi" dla osób, które tego gatunku po prostu nie trawią. Mam nadzieję, że się spodoba. (Jeśli ktoś to oczywiście czyta, bo jak nie to trudno...)

         - Cholera! To nie tak miało być! - krzyknęłam prosto do mojego telefonu. Sylwia, która aktualnie stała obok mnie, podskoczyła ze strachu.
  - Dziewczyno! Ogarnij się, bo ludzie patrzą!
Rzeczywiście. Jak się rozejrzałam to zauważyłam, że ponad połowa ludzi w sklepie patrzy właśnie na nas. Nie ma to jak wypad do galerii handlowej z przyjaciółkami... Wszystko było w porządku dopóki nie przyszedł ten sms...

   
             "Od: Rodzicielka

                     Cześć kochanie, wybacz, że nie odbierałam. Z tatą musimy jechać po
                     Weronikę na lotnisko, więc zajmiesz się nią jak wrócimy, ok?
                     Kocham Cię! :)"


Świetnie! Po prostu doskonale! O niczym innym nie marzę, tylko opiece nad dwa lata młodszą kuzynką. Bosko. Nieźle mnie urządzili. A jutro miała być impreza u Daniela i co? Nie mogę iść albo muszę wziąć ze sobą mój "balast". Tak sobie rozmyślałam, kiedy nagle wróciły Karolina i Monika.
 - Co ci jest? - spytała pierwsza.
 - Mama właśnie wysłała mi sms'a. Przyjeżdża moja młodsza kuzynka. Będę musiała się nią zająć. Innymi słowy nici z imprezy... - mruknęłam.
Wtedy odezwała się Monika.
 - Przecież możesz wziąć ją ze sobą, nie? - oznajmiła jakby nigdy nic. Dla niej to takie łatwe, ale nie dla mnie! Przecież mówimy o zakochanej w modzie, dodatkach i zarozumiałej Weronice. Ona jest nie do wytrzymania! Pogrąży mnie tylko. A ten jej egoizm powala na kolana. Tak samo jak jej docinki: "Twoje włosy nie błyszczą tak jak moje!", "Weź się odczep, a nie się czepiasz!" i inne równie genialne odzywki.
 - Nie znasz jej? Moniaa, wiesz jak to będzie... - specjalnie przedłużyłam ostatnią głoskę w jej imieniu. Monika jest z nas najodpowiedzialniejsza, co znaczyło tyle, że jest kimś w rodzaju "lidera". Nie, no dobra przesadziłam, ale w każdym razie to ona najczęściej podejmuje decyzje i pomaga nam w rozwiązywaniu problemów. Ja za to nie dość, że jestem najniższa (151 cm wzrostu -,-), to jeszcze w dodatku zawsze zachowuję się jak dziecko przez co wyrobiłam sobie opinię dziecinnej i uroczej. Dziewczęca właściwie też specjalnie nie jestem. Zawsze w rurkach, bluzie i trampkach. Jeżdżę na desce i tańczę. O tak, to ostatnie kocham nad życie. I nic mi tego nie odbierze, nawet ta głupia Weronisia!
 - Oj przesadzasz Misia. - Sylwia objęła mnie ramieniem. One wszystkie mnie tak nazywają. W sumie przyzwyczaiłam się już. Nawet to polubiłam. Tylko moje przyjaciółki mają prawo tak do mnie mówić. Są mi bliższe niż rodzina.
 - Nie przesadzam, tylko taka prawda! Zakochana w sobie i ciuchach lafirynda z bluzką do pępka i paskiem zamiast spódniczki przyjeżdża dzisiaj, a ja chciałam iść jutro na imprezę! I co ja biedna mam zrobić? - jęczałam. Na twarzy Karoliny zagościł wredny uśmieszek.
 - A może po prostu jesteś zazdrosna, bo ona wygląda na starszą od ciebie? No... i jest wyższa...
Po prostu myślałam, że się na nią rzucę! Ja?! Zazdrosna?! O tego paszczura?! Pff... jeszcze czego. Wolę być słodkim kurduplem niż wymalowanym olbrzymem. Właściwie jedno przyznać jej musiałam - jest wyższa. I to o wiele. Ma ok. 174 cm, a ma dopiero czternaście lat! Ja mam szesnaście i jestem niższa o ponad dwadzieścia centymetrów! I gdzie tu ta wspaniała, Boska Sprawiedliwość, o której te wszystkie mochery mówią? No gdzie?
 - Misia! Misia! MICHALINA! - wrzasnęła moja przyjaciółka potrząsając mną. Chyba na długo odpłynęłam. Wtedy usłyszałam dzwonek mojego telefonu. "Baby-nege banhaebeorin naege wae irae..." (SHINee - Ring Ding Dong).  Sylwia zrobiła tzw. "facepalm", a Karolina i Monika udały, że mnie nie znają. Odebrałam.
 - Halo?
 - Cześć słodziutka! - usłyszałam po drugiej stronie telefonu. Znałam ten piskliwy głosik, aż za dobrze.
 - Weronika? A skąd ty wytrzasnęłaś mój numer? Od kogo? - byłam zła. Ktokolwiek dał jej mój numer umrze w męczarniach o jakich nigdy nikomu się nie śniło.
 - A to akurat nie jest teraz najważniejsze. Wiesz, że za chwilę będę u ciebie w domu? Mam nadzieję, że się przygotowałaś. No i słyszałam, że jutro jest jakaś imprezka. Pamiętaj, że idę z tobą! Ciekawe jakie ciacha tam...
Postanowiłam jej przerwać:
 - Niech ja się dowiem, że znów czytałaś moje notatniki! Będziesz żałować do końca twojej egzystencji!  - warknęłam do telefonu. Nie moja wina! Jestem impulsywna i działam pod wpływem chwili. W przeciwieństwie do pustaka po drugiej stronie telefonu.
 - Dobrze, dobrze. Nie tknę nic! Słowo harcerki! A teraz mi powiedz co to jest ten cały j-rock, bo mam chłopaka i on się tym interesuje, a ja nic nie rozumiem jak on do mnie mówi. 
Ona ma chłopaka?! I on jeszcze w dodatku interesuje się azjatycką muzyką?! Skąd ona go wzięła? I najważniejsze - co on w niej zobaczył? Naprawdę, ona mnie coraz bardziej zaskakuje...
- A czytać umiesz? To wujek Google ci powie! Ja nie mam zamiaru dłużej rozmawiać z kimś kogo poziom inteligencji jest porównywany do temperatury na Alasce. Bye, bye!
Rozłączyłam się. Przyjaciółki patrzyły na mnie zdziwione.
 - Skąd ona ma twój numer? - spytała Sylwia.
 - Nie mam bladego pojęcia. I nie obchodzi mnie to. Wytrzymam z nią najwyżej dwa tygodnie. Później jeśli sama nie będzie chciała pojechać to wywiozę ją siłą. - mruknęłam. Monika potargała moje włosy.
 - Wszystko będzie dobrze. Masz nas! Pomożemy ci z tą lafiryndą. - oznajmiła. Na poprawę humoru poszłyśmy do lodziarni, a następnie pojechałam do domu.


No. To na tyle. Jak coś to piszcie! Proszę o obiektywne komentarze! ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz