środa, 17 września 2014

ZiKwon - "Nie zostawiaj mnie... nigdy."

            Taki mały oneshocik ode mnie. Dawno nie wstawiałam oneshota, prawda?

Ostrzeżenia: kompletny misz-masz jeśli chodzi o wiek bohaterów, scena "khe khe" opisana bardzo ogólnikowo (przepraszam, ale się wstydzę pisać takie rzeczy!!!)
Gatunek: romans, yaoi

       ******************************************************************************

                   Dzień był wyjątkowo spokojny. Siedziałem w pokoju i grałem na gitarze. Tylko w takich chwilach potrafiłem się zrelaksować. Słońce powoli sunęło po nieboskłonie oświetlając delikatnie pokój. Utrzymane w ciepłych kolorach pomieszczenie zostało zaprojektowane przez moją matkę, która była architektem z wykształcenia, lecz profesjonalnie zajęła się modelingiem. Mój ojciec natomiast jako drogę życiową obrał sobie bycie współwłaścicielem banku w Seulu. Po śmierci matki długo nie mógł dać sobie rady, ale kiedy w końcu się otrząsnął, całkiem pochłonęła go praca. Myślę, że tak naprawdę nigdy się z tym nie pogodził. Ciągle szukał winnych za jej wypadek. Na szczęście nie zapuścił nas przy tym. Chociaż, ja i tak dorabiałem na boku, grając i śpiewając na ulicy oraz w klubach. To właśnie tam go spotkałem...

                                                                *.~.*

           Wieczór jak wieczór. Ludzie wciąż się gdzieś spieszyli, ignorując wszystkich wokół i wpadając na siebie. Co chwilę słyszałem ciche przepraszam. Musiałem jedynie uważać, żeby nikt nie uszkodził mojego źródła zarobku, które niosłem na plecach. Było mi jedynym przyjacielem, nie licząc Minhyuka, którego jako jedynego, mogłem zaliczać do moich przyjaciół.
    Szedłem tak miastem, aż w końcu dotarłem do "The Night" - popularnego klubu nocnego o niezbyt błyskotliwej nazwie i bardzo miłym personelu. Przywitałem się z barmanem i kelnerami, którzy przygotowywali się do swojej pracy.
 - I jak? Dzisiaj też będą takie tłumy? - zagadnąłem stojącą obok mnie kelnerkę. Gdybym jej nie znał, pomyślałbym, że to chłopak, jednak wiedziałem, że miała na imię Amber.
 - Skoro przyszedłeś, to na pewno! - roześmiała się życzliwie i pacnęła mnie szmatką za to, że ją szturchnąłem.
 - No już, już. Dziewczyny przecież lubią takie przepychanki. - poruszyłem brwiami w sposób, od którego zwykle dziewczęta mdlały. Na Amber jednak nigdy to nie działało. Zresztą i tak grałem w innej drużynie, jeśli wiecie o co chodzi. Oczywiście nigdy nie powiedziałem o tym ojcu. Zabiłby się pewnie. On liczy, że jego syn będzie miał wielką, szczęśliwą rodzinę. Owszem, ale nie w tym homofobicznym kraju. Chyba, że do czasu, aż do tego dorosnę, coś się w tej kwestii zmieni, w co bardzo wątpię.
 - Nareszcie jesteś! Kiedy miałeś zamiar się pojawić i pomóc rozstawiać sprzęt, co? - usłyszałem za sobą niski głos.
 - Szefie Pyo! Dobrze cię widzieć! Odmłodniałeś! - przywitałem mężczyznę w garniturze, który właśnie wyszedł ze swojego gabinetu.
 - Już! Rozkładaj sprzęt i szykuj się!


                  Ludzie zaczynali powoli się gromadzić. Kiedy było ich już dostatecznie dużo i odpowiednio się rozkręcili, Szef Pyo wyszedł na scenę.
 - A teraz wasz ulubieniec, Kim Yukwon! Tym razem w piosence "Sakurairo Mauroko".
Zaczęto klaskać. Nastąpił moment, którego oczekiwałem z niecierpliwością. Wyjście na scenę i rozpoczęcie mojego prawdziwego życia.
     Rozbrzmiały pierwsze dźwięki strun. Wszyscy ucichli i czekali, aż zacznę śpiewać. Zrobiłem to. Zaśpiewałem.
         Kiedy znów rozległy się oklaski było już po wszystkim. Odetchnąłem z ulgą. Żadnych jajek, pomidorów ani innych produktów spożywczych, lecących w moją stronę. To dobry znak.
 - Chyba nie było tak źle. - odparłem schodząc ze sceny.
 - Nie było tak źle?! Człowieku, rozniosłeś nas! Piosenka średnia, ale wykonanie... pełen szacun. - Amber po tych słowach uwiesiła się na mnie i uśmiechnęła szeroko.
 - Oppa! - krzyknęły jakieś dziewczyny biegnąc w naszym kierunku. Zastanawiałem się do kogo były skierowane te słowa. Chyba nie do mnie? - Byłeś świetny! - otrzymałem od każdej buziaka w policzek, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to jednak do mnie.
 - Masz wielbicielki. I może wielbiciela... - wskazała na idącego w moim kierunku bruneta. Nie wiedziałem co powiedzieć. Nie był brzydki, ale wręcz przystojny. Było w nim też coś urokliwego, co sprawiało, że uwiesiłem na nim swój wzrok nie mogąc przestać go obserwować aż w końcu doszedł do mnie i Amber.
 - Byłeś naprawdę rewelacyjny, Kim Yukwon. - oznajmił nieznajomy. Amber zdążyła już gdzieś się ulotnić, ale szczerze? Nie interesowało mnie gdzie poszła.
 - Dziękuję. - uśmiechnąłem się delikatnie. Dlaczego mi się nie przedstawi? - pomyślałem.
 - Mów mi Zico. - powiedział jakby czytając w moich myślach.
 - A ty mi Yukwon. - odpowiedziałem mu tym samym.
 - Nie chcesz przypadkiem zatańczyć, Yukwon? - spytał Zico podchodząc bliżej i uśmiechając się zachęcająco.
 - Bardzo chętnie. - odparłem chwytając jego dłoń i ciągnąc go na parkiet. Co jak, co, ale tańczyć zawsze kochałem!
          Wybrałem sobie idealnego partnera do tańca, ponieważ Zico był w tym naprawdę dobry. Nie tak jak Minhyuk, ale zawsze jakiś. Znam naprawdę beznadziejnych tancerzy, jak na przykład Kyung. Ten to nie powinien zbliżać się do parkietu przynajmniej na metr. Piosenka, która leciała, była przyjemna dla ucha, lecz po chwili zmieniła się w jakąś romantyczną balladę. Uznałem, że chłopak nie będzie już chciał ze mną tańczyć, więc zacząłem się wycofywać. Ten jednak złapał mnie za przegub i pociągnął w swoją stronę.
 - Dzisiaj mam pana na wyłączność. Chyba, że ci to przeszkadza...
Boże, oczywiście, że nie!
 - Skąd. Myślałem tylko...
 - Ty już nie myśl, Yukwonnie. - zdrobnił moje imię w sposób, w który robiła to dotychczas tylko jedna osoba - moja matka.
         Tańczyliśmy tak jeszcze chwilę, lecz w końcu każdy musi się zmęczyć. Usiedliśmy przy stoliku całkiem z boku i zaczęliśmy rozmawiać.
 - Więc, Yukwon, dlaczego grasz w tym barze? Dorabiasz?
 - Dokładnie. - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem - Poza tym lubię to robić. Nie myśl sobie, że mam jakieś problemy z pieniędzmi, ale ja po prostu chcę żyć. A scena mi to daje. W przeciwieństwie do wiecznie zapracowanego ojca.
 - To coś nas łączy. - odparł chłopak z uśmiechem - Z tym, że ja mam problemy z pieniędzmi. A co z twoją matką? Też pracuje?
Spiąłem się. Nigdy z nikim nie rozmawiałem o swojej matce, ale coś nie pozwoliło mi milczeć w przypadku Zico.
 - Ona nie żyje. Miała wypadek trzy lata temu. - odpowiedziałem chłodno, odwracając wzrok na tańczących i pociągając łyk postawionego przede mną drinka.
 - Przykro mi, nie chciałem wywoływać złych wspomnień.
Za późno, pomyślałem, ale nie powiedziałem tego.
 - Nic się nie stało. - po chwili ciszy dodałem - Opowiedz coś o sobie.
Tym razem chłopak porządnie się zmieszał.
 - Nie wiem co ci powiedzieć. Jestem typowym do bólu chłopakiem, który kocha rapować i nienawidzi swojego ojca.
 - Jak to? - zdziwiłem się. Całe życie myślałem, że mam najgorszego ojca na świecie. Jak widać bardzo się myliłem.
 - Nienawidzi mnie.Wyrzekł się mnie sześć lat temu. Co z niego za ojciec?
Mimowolnie uśmiechnąłem się. Dlaczego? Coś było w jego mowie, co nie dawało mi spokoju.
 - Wciąż nazywasz go ojcem. Kochasz go chociaż tego nie pokazujesz. - stwierdziłem kończąc swoją porcję alkoholu, który już powoli buzował w mojej krwi. Mam zdecydowanie za słabą głowę.
Zico spojrzał na mnie zaskoczony.
 - Może masz rację. Nawet jeśli go kocham, to on nie kocha mnie. To jednostronne uczucie, które nie ma szans na przetrwanie. W ogień by za mną nie skoczył. - westchnął czarnowłosy drapiąc się po głowie. Posłałem mu uśmiech z serii "pocieszyciel" i dotknąłem ostrożnie jego ramienia.
 - Jeśli tak, to znaczy, że nie jest tego wart. Jak można nie kochać własnych dzieci?! - prychnąłem zakładając ręce na piersi. Zico spojrzał na mnie rozbawiony.
 - Jesteś uroczy. - mruknął zbliżając swoją twarz do mojej. Oczywiście zarumieniłem się przy tym jak dziewica po gwałcie, ale jemu to najwyraźniej nie przeszkadzało, bo po chwili jego usta znalazły się na moich. Ja z resztą ten pocałunek bardzo chętnie oddałem. Przez moment bawiliśmy się swoimi ustami, by w końcu połączyć w tańcu nasze języki. Mogę szczerze stwierdzić, że to był najlepszy pocałunek w całym moim życiu. Wiecie, fajerwerki i te sprawy. Do tej pory stan omdlenia był mi znany tylko z tych mdłych komedii romantycznych. Na żywo jednak, był zupełnie inny. Określiłbym go jako przyjemny, rozkoszny, słodki. Jak usta Zico. Cudowne, miękkie i miłe w dotyku. Czułem się jakbyśmy zostali sami i nie było nikogo wokół. Muzyka jakby ucichła i słyszałem tylko dyszenie Zico niczym po krótkim biegu. Sam byłem nie lepszy. Sapałem jak po treningu tanecznym.
       Nagle znikąd pojawił się obok nas Minhyuk.
 - Yukwon! Nie wierzę... ty umiesz się całować?!
Oczywiście, jak zwykle musiał mnie ośmieszyć. Byłby chory, gdyby tego nie zrobił.
 - Zico ci lepiej powie. - mruknąłem obrażony, a wspomniany wybuchł śmiechem.
 - On jest rewelacyjny. - odparł wspomniany, wstając - Przynieść wam coś do picia?
 - Ja spasuję. Mam słabą głowę. - westchnąłem przesuwając się, aby zrobić miejsce Lee.
 - Jak wolisz. A ty...
 - Minhyuk. - przedstawił się mój przyjaciel.
 - Zico. - mój nowy znajomy ukłonił się lekko - To jak? Pijesz?
 - Nie, ktoś musi zaprowadzić tego tu - wskazał na mnie - do domu. Chyba, że mnie zastąpisz, Zico?
 - Bardzo chętnie. Jeśli Yukwon nie ma nic przeciwko, to go odprowadzę.
 - Spoko. - odparłem z uśmiechem przegryzając dolną wargę.
 - To ja zaraz wracam. - rzucił szybko Zico i zniknął w tłumie.
Minhyuk rozsiadł się wygodniej i objął mnie ramieniem.
 - Nie lubię gościa.
Zaśmiałem się.
 - Ty nie lubisz żadnego kolesia, który mi się podoba, Hyukkie. - stwierdziłem kręcąc głową z politowaniem.
 - Masz rację, ale ja po prostu nie lubię jak ktoś mi cię zabiera. - oznajmił Minhyuk przytulając mnie do siebie. Nie mogłem zinterpretować jego słów, gdyż po chwili wrócił Zico. Przez jego twarz przemknął grymas niezadowolenia, ale od razu zniknął, kiedy postawił alkohol na stoliku.
 - Pić! - jęknął chwytając swoje piwo i rzucając się na kanapę. Minhyuk również wziął swój napój i odsunął się ode mnie.Spoglądałem na nich obu z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nagle wpadłem na iście przebiegły plan.
 - Idę do łazienki. Posiedźcie tu sobie i pogadajcie jak dorośli. - oznajmiłem wstając z siedzenia i wysyłając obu buziaka w powietrzu. Ciekawe, czy się pobiją, pomyślałem, odchodząc.
       W łazience oparłem się o umywalkę i dotknąłem opuszkami palców swoich ust. Wciąż czułem smak warg Zico. Nawet nie wiedziałem czy to jego prawdziwe imię. "Mów mi Zico". Też mi coś! Co z tego, że jest cholernie przystojny i gorący oraz, że mam nadzieję na dłuższą znajomość... O mój Boże, chyba się zakochałem od pierwszego wejrzenia w kolesiu, którego imienia nawet nie znam.
 - Ojciec mnie udusi. - stęknąłem, oblewając twarz zimną wodą.
Kiedy wróciłem do chłopaków, zobaczyłem, że gadają ze sobą jak dwaj starzy kumple, którzy nie widzieli się od lat. Zdziwiło mnie to, szczególnie, że jeszcze parę minut wcześniej Minhyuk zapewniał mnie, iż nie przepada za Zico.
 - Yukwonnie! - zawołał mnie Zico, widząc jak idę w ich stronę - Coś się stało?
Minę musiałem mieć nietęgą skoro się zmartwił.
 - Nic takiego, Zico. Nie przejmuj się. Po prostu nie sądziłem, że się tak szybko dogadacie. - oznajmiłem zaskoczony. Chłopak zaśmiał się tylko i pociągnął mnie do siebie.
 - Twój przyjaciel okazał się ciekawym rozmówcą. Naprawdę, w wieku ośmiu lat wyskoczyłeś z balkonu, bo wierzyłeś, że jesteś Supermanem?
Uderzyłem się otwartą dłonią w czoło. Jak on mógł mu to powiedzieć?!
 - Byłem dzieckiem...
 - Uroczym. - dodał szybko Zico uśmiechając się szeroko - Słuchajcie, fajnie się gadało i w ogóle, ale jeśli kiedykolwiek mam wrócić to teraz. Brat nie może długo zostać sam z matką, ona też musi czasem spać.
Kiwnąłem głową na znak, że rozumiem i podniosłem swoje rzeczy.
 - Hyukkie, przekaż Szefowi Pyo, że odbiorę moją gitarę jutro rano. - poprosiłem biorąc do ręki kurtkę.
 - Tak jest! - zasalutował chłopak i poklepał mnie po plecach - I tak muszę do niego iść. Obiecałem, że napijemy się razem. Do zobaczenia!
I pobiegł. Zostawił mnie samego z Zico. Nie wiedziałem co powiedzieć, jak przerwać tą niezręczną ciszę. Na szczęście zrobił to za mnie brunet:
 - To jak? Idziemy?

              Szliśmy miastem, napawając się ciszą. O tej porze było mało ludzi. Najczęściej spotykaliśmy pijanych imprezowiczów, którzy właśnie wracali z klubów, jak my. Z tą różnicą, że my wiedzieliśmy jeszcze, jak mamy na imię, a u nich to raczej wątpliwe.
            Kiedy wreszcie dotarliśmy do mojego domu, wpadłem na dość ryzykowny, jak na mnie, pomysł. Zwykle nie robiłem tego z nieznajomymi, ale... znam Zico, prawda? Nie jest całkiem obcy.
 - Może zostaniesz? Mojego ojca nie ma w domu. - zaproponowałem nieśmiało. Na twarz Zico zakradł się lekki uśmieszek.
 - Bardzo chętnie.
Zaczęliśmy się całować zanim zdążyliśmy porządnie zdjąć buty. Potykając się o spadające kurtki, podążaliśmy w stronę mojej sypialni. Obijaliśmy się przy tym o wszystkie napotkane meble, schodki i drzwi. To co działo się potem było nie do opisania. Jego ciepły oddech, gorąca skóra i duże dłonie sunące po moim nagim ciele...
     

                                                                      ~*~


            Kiedy obudziłem się rano, poczułem przy sobie ciepłe ciało Zico. Właśnie! Wciąż nie wiedziałem jak naprawdę ma na imię! Spojrzałem w jego kierunku. Cieszyłem się, że nie poszedł po wszystkim tylko został do rana. Nagle chłopak niespokojnie się poruszył.
 - Yukwonnie, która godzina?
Spojrzałem na zegarek.
 - Ósma. - odparłem, ziewając i przeciągając się.
Zico przez chwilę się zawahał, po czym westchnął ciężko:
 - Wstajemy. Musimy poważnie porozmawiać.
Niechętnie musiałem przyznać mu rację.
         Poszliśmy do kuchni, zbierając po drodze nasze kurtki. Co jak co, ale jeśli tata wróciłby i zobaczył leżące na ziemi ubrania, w dodatku nie tylko moje... nie wytrzymałby tego. Po śmierci matki mieliśmy tylko siebie. Chociaż czasem czułem się jakbym został sierotą. Nie miał dla mnie czasu nawet na chwilę. Mijaliśmy się w drzwiach i zdarzało się, że witaliśmy rano przy śniadaniu. Ja naprawdę próbowałem być wyrozumiały, ale ojciec musiał zrozumieć, że ma jeszcze syna!
Kazałem Zico usiąść na wysokim stołku kuchennym, tymczasem sam zajrzałem do lodówki. W końcu, coś musieliśmy zjeść!
 - Tata nie zrobił zakupów. Mam tylko ryż i mięso. Może być?
 - Pasuje mi wszystko co zrobisz. - odpowiedział Zico uśmiechając się lekko, co zauważyłem po odwróceniu się w jego stronę.
Jedliśmy w milczeniu. Cały czas zastanawiałem się, czy zapytać go o imię. Z jakiegoś powodu mi go nie podał. Tylko dlaczego? Może miał brzydkie imię i się go wstydził... Na litość boską, Yukwon ty kretynie! To jeszcze nie powód, żeby spać z kimś bez podania nawet głupiego imienia!
 - Skończyłeś?
Spojrzałem w swoją miskę. Była pusta. Nawet nie zauważyłem, kiedy zjadłem całą porcję.
 - Tak, tak. Przepraszam. - zmieszałem się, biorąc od niego naczynia do mycia. Już chciałem się wziąć za czyszczenie ich, kiedy chłopak zaszedł mnie od tyłu, przytulił i szepnął do ucha:
 - Musimy porozmawiać. Później pozmywasz.
Niestety, musiałem mu przyznać rację. Myciem naczyń mogę się zająć jak wyjdzie. Tak więc, usiedliśmy po dwóch stronach blatu. Z nerwów stukałem paznokciami o gładką powierzchnię.
 - Ja... - zaczęliśmy jednocześnie. Kiwnięciem głowy kazałem mu mówić pierwszemu.
 - Cóż, wciąż nie wiesz jak mam na imię. Ale ja nie mogę ci powiedzieć. Wybacz, ale na nic ci się ono nie przyda.
 - Czyli chcesz zerwać znajomość. - wypaliłem odrywając wzrok od swoich dłoni i przenosząc go na zakłopotanego chłopaka.
 - To byłoby dla ciebie najodpowiedniejsze. - odparł wzruszając ramionami - Tylko pytanie, czy tego chcesz...
 - Nie chcę! - burknąłem zakładając ręce na piersi. Czego on się spodziewał? Że prześpię się z nim i zapomnę? Ja nie z tego typu.
 - No to mamy problem, bo ja też nie chcę. Polubiłem cię, Yukwon. Naprawdę. - oznajmił patrząc mi prosto w oczy - Jednak, taki związek nie miałby najmniejszego sensu. Jestem osobą mało odpowiedzialną, w dodatku mam przeszłość, która się za mną ciągnie i nie chciałbym, żeby dotknęła i ciebie. Nie chcę, żebyś cierpiał z mojego powodu.
 - Nie będę cierpiał... - mruknąłem bez przekonania. Trochę racji miał. Nie znaliśmy się praktycznie. Ba! Ja nawet nie wiedziałem jak miał naprawdę na imię!
 - Coś ci nie wierzę, wiesz? Ale ty musisz uwierzyć mnie. Moje życie nie jest takie kolorowe. Poza miłością do rapu miałem też coś o czym chciałbym zapomnieć. Jednak, to mnie ściga. I dopóki tego nie zakończę, muszę ukryć przed tobą tą część mnie, która mogłaby ci w jakiś sposób zaszkodzić. Dlatego proszę, zaufaj mi. - zakończył swój monolog patrząc na mnie błagająco. Wyglądał przy tym tak ulegle, że nie potrafiłem powiedzieć "nie".

                                                                             ~*~

                      Umawialiśmy się już dwa miesiące. Tym razem to ja poszedłem do niego. Jak się dowiedziałem, to było wynajęte mieszkanie. Miał tam jedynie materac zamiast łóżka i pełno pudeł jakby miał się niedługo wynieść. Swoją drogą miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Właśnie układałem nasze rzeczy na prowizorycznym łóżku, kiedy spod materaca moją uwagę przykuło coś błyszczącego. Zajrzałem tam i ujrzałem lufę pistoletu. Odsunąłem się w szoku i pobiegłem w kierunku łazienki. Wiedziałem, że Zico nie zamyka za sobą drzwi, więc wszedłem do środka i położyłem przed nim broń. Ten tylko spoglądał na mnie zaskoczony w związku z zaistniałą sytuacją.
 - Co to ma być?! To jest ta twoja przeszłość?! - krzyknąłem tracąc nad sobą panowanie. Tego było już za wiele.
 - Grzebałeś mi w rzeczach? - spytał spokojnie, zakładając koszulkę i zapalając papierosa. Prosiłem go, żeby tego nie robił, ale oczywiście nie słuchał.
 - Nie pal przy mnie. - poprosiłem wyciągając mu używkę z ust.
 - Yes, sir. Tylko pytanko - kto ci pozwolił zaglądać pod mój materac?
Miałem cichą nadzieję, że nie wiedział gdzie znajdowała się broń. Chciałem, żeby zapytał do kogo ona należy. Jednak nie. Jaki ja byłem głupi...
 - Dlaczego mi nic nie mówiłeś? TO jest, to o czym nie mogłeś mi powiedzieć? - spytałem spokojniej.
 - Teraz już wiesz nawet za dużo. Jednak nic na to nie poradzę. I tak nic ci nie powiem.
 - Dlaczego?
 - Przestań pytać! - krzyknął Zico odwracając wzrok i wyciągając kolejnego papierosa. Tym razem nawet go nie przekonywałem. Poczułem się zraniony i okłamany. Chciałem się wycofać do sypialni, ale Zico mnie zatrzymał - Woo Jiho. - oznajmił cicho, zaciskając dłoń na moim nadgarstku.
 - Co? - zdziwiłem się, lecz po chwili zrozumiałem. Podał mi swoje prawdziwe nazwisko oraz imię.
 - Miło mi cię poznać, Jiho-hyung. - moje słowa były wręcz przesiąknięte jadem. Jednak w głębi duszy cieszyłem się, że mi zaufał. To był przełom dla nas obu.
 - Kocham cię, Yukwonnie. - szepnął, podchodząc bliżej i obejmując mnie w pasie. Położył mi głowę na ramieniu, po czym pocałował w szyję. Musiał się przy tym schylić, ale jak widać nie przeszkadzało mu to. Chciał odciągnąć mnie od tematu. Jednak nie mogłem pominąć jego słów. Pierwszy raz powiedział mi to prosto w oczy. No, może niekoniecznie w oczy, tylko w plecy, ale zawsze!
 - Ja ciebie też. - odpowiedziałem - Ja ciebie też, Jiho.

                Zniknął. Kilka miesięcy później, kiedy wszedłem do jego mieszkania dzięki dorobionym przez niego kluczom, zastałem jedynie list:

"Kochany Kwonnie,
kiedy czytasz ten list, prawdopodobnie mnie już nie ma w kraju. Nie złość się na mnie. Chciałem dobrze. Ludzie, którzy mnie ścigali, znaleźli mnie w Seulu. Musiałem uciekać i nie mogłem Ci mówić gdzie. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co by było, gdyby odkryli Twoje istnienie i Cię znaleźli! Oni mają koszmarne sposoby na wyciąganie informacji z ludzi. Chcieliby wiedzieć gdzie jestem, a kiedy przestałbyś im być potrzebny...
Chciałbym wyjaśnić Ci wszystko, ale zrobię to po moim powrocie, dobrze? Nastąpi on szóstego kwietnia tego roku. To dwa miesiące, Kwonnie. Dwa miechy! >< 
Kocham Cię najmocniej na świecie!
Całuję, Zico."


         Usiadłem na grubym materacu, który po nim został i płakałem. Nie wiem ile zajęło mi to czasu, ile łez wylałem, ale po chwili pochłonęła mnie ciemność i oddałem się w ramiona jedynego kochanka, który mnie nigdy nie zostawił - Morfeusza.

                                                                         ~*~

                   Jakież było moje zdziwienie, kiedy obudziłem się w zupełnie obcym miejscu. Pachnące stęchlizną piwnice raczej nie należą do romantycznych widoków. Pierwszą osobą, którą zobaczyłem po obudzeniu był Minhyuk, więc próbowałem wstać i do niego podejść, ale zorientowałem się, że jestem przywiązany do starej rury wodociągowej. 
 - Minhyukkie! Co ty wyprawiasz, wypuść mnie!
Ale to już nie był mój przyjaciel. Jego oczy były całe czarne, a pół twarzy przykrywały dziwne tatuaże. Nie był to koreański. To nie był żaden ze znanych mi języków.
 - Minhyukkie nie żyje. - oznajmił spokojnym głosem... no właśnie. Kto? W mojej głowie kotłowało się tyle myśli na raz, że nie byłem w stanie logicznie myśleć. Mój Hyukkie... Minhyuk... To musiał być tylko zły sen! To nie mogło się dziać naprawdę! W ogóle kim był ten koleś?!
 - Kim jesteś? - spytałem. Ze złości aż się we mnie gotowało.
 - Jestem Alexander. Stary przyjaciel Woo Jiho.
Jiho... On miał z tym coś wspólnego!
 - Wiesz gdzie on jest? - zadałem pytanie, na które odpowiedzi szukałem od przeczytania listu. Właśnie, list! Ciekawe, czy go zobaczył.
  - Czym jesteś? - spytałem ponownie.
  - Demonem, który siedział w twoim przyjacielu od dawna. Wiedziałem, że poznasz Zico. Właściwie to sam go do ciebie doprowadziłem. Zmanipulowałem nim tak, że pojawił się w klubie akurat, kiedy śpiewałeś. Byłeś w jego typie. W sam raz na przynętę.
 - Jego tu nie ma. Wyjechał. - odparłem chłodno.
 - Wiem, wiem. - odpowiedział ze znudzeniem Alexander - Wyjechał i nie wróci do szóstego kwietnia. Ale jeśli dowie się, że jego kochanek leży u mnie, związany, taki niewinny i bezbronny, to na sto jeden procent rzuci się do pierwszego lepszego samolotu lecącego do Korei i pojawi się tu z prędkością światła!
Kochałem Jiho. Nie chciałem, żeby z mojego powodu wracał do kraju i wpadł w zasadzkę. Jednak wiedziałem, że z Zico łączyła mnie prawdziwa miłość. Taka, która uskrzydla i daje poczucie bezpieczeństwa. Dlatego się nie bałem. Dopóki wiedziałem, że Woo mnie kocha, nawet siedzenie w tej zatęchłej dziurze z czymś w ciele mojego przyjaciela, nie było dla mnie końcem. Nie mogłem umrzeć. Wiedziałem, że mimo iż, wierzyłem temu czemuś, w środku wciąż był mój Minhyuk. Tak więc, postanowiłem.
 - Hyukkie, wiem, że tam jesteś. Proszę cię, wróć do mnie. Przecież jesteśmy przyjaciółmi...
Alexander zaśmiał się.
 - Naprawdę wierzysz, że będzie jak w dramie? Życie to nie bajka. Minhyuk nie obudzi się i nie powie ci jak bardzo cię kochał.
 - Co? - spytałem głucho. Nagle zrozumiałem. Te wszystkie jego wygłupy, mówienie, że mnie kocha, że nie lubi, kiedy ktoś mnie mu zabiera... To wszystko nie były żarty. Zaczęło mi wirować przed oczami, w których zakręciły mi się łzy. Mój Hyukkie...